Julian Tuwim
Falliczna pieśń
Dwudziestoletni bracia moi!
Dwudziestoletnie moje siostry!
Młodzi! Silni! Zdrowi!
Którzy czujecie w sobie krew czerwoną,
Gorącą, dumną, świeżą, pulsującą!
Którzy czujecie rozkosz rozprężenia
Muskułów twardych!
Którzy stąpacie po ogromnej kuli:
Po ziemi starej, mądrej i okrągłej!
Którzy czujecie rozkosz słowa: żyję!
Którym zalewa serca boskim szczęściem
Myśl o rozkosznej fizjologii Życia! -
- Hej, wam dziś śpiewam, piękni, mądrzy, moi!
- Hej, wam dziś śpiewam, silni, zdrowi, młodzi!
Pieśń, której niech się dziewczyna nie wstydzi!
Pieśń, która młodzieńcowi skrycie
Niechlujnych, głupich myśli nie nasuwa!
Dwudziestoletni bracia moi!
Dwudziestoletnie moje siostry!
Śpiewam falliczną, tryumfalną Pieśń!
Bo święte jesteś, Życie, w każdym calu!
Bo cudne jesteś, rozkoszne i boskie,
Kto jeno umie drżeć na myśl o tobie,
Kto jeno umie nazwać cię wszędzie,
Gdzie jesteś z Boga: pierwotne i ciepłe,
Gdzie wytryskujesz jak nasienie ludzkie
W ostatniej drgawce spełnionej rozkoszy!
Gdzie jesteś świetlną, olbrzymią potęgą,
Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,
Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,
Ciepłe, łaskawe, miłościwe Słońce!
O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!
Pójdźmy z Miłością w życie, pójdźmy z sercem,
Co umie kochać! Co umie się cieszyć!
Pójdźmy - "bezwstydni" dla sobaczej zgrai
Kretynów, błaznów, chamów i kramarzy!
Lecz czyści, święci, cudni i radośni
Dla każdej młodej, kochającej duszy...
Oto w południa skwarze, pod prostopadłymi
Słońca promieńmi, w gorącu upalnym,
W najbielszym, świętym słonecznym ognisku,
Na polu złotym, cichym rozpalonym
Leży Kobieta - naga, biała, silna,
Leży Kobieta - jędrna, żądna, młoda,
Leży Kobieta! Kobieta!! Kobieta!!!
I oto idzie ku niej Mąż Ogromny,
Silny i piękny, zagorzały zdrowy,
Grzany słonecznym upałem południa,
Idzie Mężczyzna! Mężczyzna!! Mężczyzna!!!
I wyciągają się kobiece ręce,
I rozwierają się kobiece nogi,
Wznoszą się piersi głębokim oddechem
I rozszerzają się okrągłe biodra,
I patrzy w słońce Łono Kobiecości...
Serce mężowi młotem tłuc poczyna,
Święte wzruszenie ogarnia mu duszę
I szybko kroczy, i ciężko oddycha,
Jak Bóg radosny...
I oto wznosi się w nim Duch Świetlisty,
I oto żądza cudna go ogarnia,
I zwierzę chutne, i instynkt odwieczny
Ku niej go ciągnie...
I pięknie, potężnie wznosi się do góry
Fallus, męskości święta doskonałość!
(- Precz, tępogłowe chamy!
Precz, sobaki!
Ani mnie chichot wasz podły przerazi,
Ani zamglone oczy, ani wargi,
Cuchnącą pianą sprośności zalane!)
I oto łączy się ciało mężczyzny
Z ciałem kobiety... Oto się splatają
Ręce i nogi, a kobiece mleko
Z zduszonych piersi tryska... Oto wargi
Zwarły się w długi, słodki pocałunek...
I drgają ciała, i w pośpiechu, w szale
Czekają Przyjścia, czekają Spełnienia,
I oto czują, jak się rozkosz zbliża,
Jak się tumanią krwią zalane mózgi,
Jak biją serca pod rytm ciał drgających,
Jak dziko palą ciała razem zwarte,
Jak się splecione zacieśniają więzy,
Jak wargi wilgne szepcą urywane
Słowa miłości...
Aż wreszcie chwila okropna przychodzi,
Kiedy ich rozkosz przeszywa jak strzała,
Jak błyskawica, jasne szczęście bije
I wytryskuje nasienie mężczyzny
W kobiece łono...
O, chwała, chwała wszystkiemu, co żyje!
O, bądźmy czyści, mądrzy i radośni!
O, idźmy w życie z miłością słoneczną,
Z którą się trzeba w Jedność mądrą stopić,
Gdzie jest nad glebą wilgotną, zoraną,
Ciepłe łaskawe, miłościwe Słońce!
Jan Brzechwa
Foka
Mole foce zjadły futro.
"W czym na spacer wyjdę jutro?"
Poszła foka do oposa:
"Jestem naga, jestem bosa,
Co ja teraz, biedna, pocznę?
Daj choć futro zeszłoroczne."
Opos tylko drzwi zatrzasnął:
"Każdy nosi odzież własną!"
Poszła foka między bobry:
"Może będzie kto tak dobry
I ponosić futro da mi?
Futro przecież się nie splami."
Bobry rzekły na to: "Foko,
Bieda u nas jest w tym roku,
Może jednak ci niedźwiedzie
Dopomogą w twojej biedzie."
Ale niedźwiedź tylko mlasnął:
"Każdy nosi odzież własną!"
Poszła foka do borsuka:
"Może pan mi coś wyszuka?"
Borsuk zmierzył ją z wysoka:
"Z pani jest po prostu - foka!"
Nie pomogły również lisy -
Lis przeważnie sam jest łysy.
Nie zastała gronostajów,
Szenszyl kazał przyjść jej w maju,
Jeszcze gorzej poszło z lutrą,
Skunks miał w pralni swoje futro.
Poszła foka w złym humorze:
"Nikt mi, widzę, nie pomoże."
Pozbierała na dnie szafki
Zniszczonego futra skrawki
I zaniosła do kuśnierza.
Kuśnierz mierzy i przymierza,
Poupinał skrawki modnie,
Potem szył przez dwa tygodnie,
Lecz by dziury zaszyć w futrze,
Musiał futro zrobić krótsze.
Jak tu foka w złość nie wpadnie:
"Ależ mnie pan ubrał ładnie!
Przód jest krótszy o trzy cale,
Moich rąk nie widać wcale,
Pan mi zeszył nogi obie,
Co ja teraz, biedna, zrobię?"
Kuśnierz zmrużył jedno oko:
"Trudno. Będzie pani foką."
Odtąd foka nieszczęśliwa
Już nie chodzi, tylko pływa.